sobota, 29 grudnia 2012

Mleczko do ciała Eveline bioHyaluron 4D, czyli testuję z Maliną po raz trzeci!



Hej!

Dziś część trzecia wielkich Malinowych testów. Na tapecie znajdzie się głęboko nawilżające mleczko do ciała Eveline bioHyaluron 4D. Produkt dostałam oczywiście od Malinki w ramach uczestnictwa w Malinowym Klubie. Z tego co się orientuję balsam jest łatwo dostępny i kosztuje około 12 zł. 


A oto bohater:



Opakowanie: plastikowa, nieprzezroczysta butla o pojemności 300 ml, zamykana klapką na „klik”. Dobrze leży w dłoni i nie wyślizguje się. Minusem jest nieprzezroczystość – któregoś dnia może nas czekać niespodzianka w postaci pustej butli ;) Kolorystyka przyjemna, biało-zielona (turkusowa?) z połyskującymi detalami przyciągającymi oko. 

Wygląd i konsystencja: mleczko ma kolor biały i jest średnio gęste. Bardzo łatwo rozprowadza się na skórze i bardzo szybko wchłania.

Zapach: jak dla mnie zapach całkiem przyjemny i świeży, ale ciężko mi go do czegoś porównać. Przypomina mi jakiś inny kosmetyk, ale… nie wiem jaki ;) Dodam jeszcze tylko, że zapach nie utrzymuje się długo na mojej skórze.

Wydajność: myślę, że całkiem niezła. Używam go codziennie od trzech tygodni i butla nadal jest dość ciężka. 




Od producenta:



Skład:
aqua, glycine soya oil, urea, glycerin, macadamia ternifolia seed oil, hyaluronic acid, octylododecanol, dimethicone, isopropyl myristate, acrylates / c-10-30 alkyl acrylate crosspolymer, dicaprylyl carbonate, panthenol, triethanolamine, butyrospermum parkii, butylene glycol, laminaria hyperborea extract, propylene glycol, maris limus extract, ostrea shell extract, allantoin, betaine, glycerin, hydrolyzed caesalpinia spinosa gum, caesalpinia spinoza gum, polysorbate 20, peg-20 glyceryl laurate, tocopherol, linoleic acid, retinyl palmitate, phenoxyethanol, methylparaben, buthylparaben, ethylparaben, propylpraben, dmdm hydrantoin, parfum, disodium EDTA

Moja opinia:

Do balsamów Eveline troszeczkę się zraziłam. TUTAJ dowiecie się dlaczego. Dlatego, kiedy dowiedziałam się, że w przesyłce znajdę produkt tej firmy, miałam nadzieję, że będzie on lepszy od poprzedniego. Producent sporo obiecuje i stara się przyciągnąć wzrok chwytliwymi hasłami znajdującymi się na opakowaniu.  „BioHyaluron” i „4D” wywołały u mnie mieszane uczucia. Mam suchą skórę, zwłaszcza na nogach. Wymagają porządnego nawilżacza, żeby były w jako-takim stanie. Mleczko przyzwoicie nawilża skórę, ale nie wiem, czy przenika przez wszystkie jej warstwy. 48-godzinne nawilżenie? Być może, ale to uczucie głębokiego nawilżenia na pewno nie trwa tydzień. Tym stwierdzeniem producent grubo przesadził. Konsystencja jest bardzo przyjemna, łatwo się rozprowadza i naprawdę szybciutko wchłania (duży plus ode mnie za to), nie pozostawiając klejącej warstwy. Skóra staje się momentalnie gładka i przyjemna w dotyku. W składzie doliczyłam się aż 11 substancji nawilżających! Ale w tej beczce miodu i łyżka dziegciu się znajdzie, czyli znienawidzone przez blogerki parabeny. Cena rozsądna, dobra dostępność.
Podsumowując: całkiem przyjemne mleczko w rozsądnej cenie, ale dla dziewczyn o bardzo suchej skórze nawilżenie może być niewystarczające.

Miałyście już styczność z tym mleczkiem?

Chciałam bardzo podziękować (po raz nie wiem który;)) Malince za udostępnienie produktów do testów!
Pozdrawiam,
Aga

piątek, 28 grudnia 2012

Powrót do czasów dzieciństwa :)

Hej!

Jakiś czas temu otrzymałam ciekawą przesyłkę, dzięki której powróciłam do czasów dzieciństwa.
Oto ona:


Jest to Hop Hop zestaw od firmy TUBAN.
Zestaw składa się z:
- dwóch buteleczek z płynem do puszczania baniek
- dwóch kolorowych rękawiczek do podbijania baniek
- dwóch rurek do puszczania baniek-gigantów
- przemiłego listu



Tak porządnie całym zestawem zajęłam się dopiero niedawno z braku czasu. Ale muszę wam powiedzieć, że zabawa jest przednia! ;) Kiedy byłam mała rodzice często kupowali mi takie buteleczki z płynem do puszczania baniek. Uwielbiałam wychodzić na dwór i patrzeć jak ulatują z wiatrem. Teraz jednak postanowiłam przetestować bańki w domu i zobaczyć reakcję moich łobuzów, które w życiu jeszcze takiego zjawiska nie widziały.


Szybko okazało się, że dla takiego fotograficznego amatora jak ja, bańki są dość niewdzięcznymi modelkami ;) Nie wiem, ile ujęć musiałam wykonać, żeby cokolwiek było widać. Efekty nie do końca mnie satysfakcjonują, ale mam nadzieję, że coś zobaczycie. 

Moje łobuzy były początkowo zdezorientowane i zdziwione tym czymś latającym ;) Ale szybko doszły do wniosku, że to jeszcze jedna dobra zabawa. Skokom i harcom za bańkami nie było końca. Teraz, kiedy tylko widzą, że wyciągam buteleczkę, siadają przy mnie i miauczą ;)








Oczywiście nie omieszkałam wypróbować innych akcesoriów. Najpierw próbowałam puszczać bańki-giganty za pomocą dołączonej rurki. Szło mi raczej średnio, żeby nie powiedzieć opornie. Z rękawiczką było jeszcze gorzej - za nic bańki nie chciały się od niej odbijać :( Jakaś chyba niegramotna jestem czy jak...
Postanowiłam pozostać przy tradycyjnej formie puszczania baniek, która sprawiła mi tyle radości.

Chciałam bardzo podziękować Panu Jakubowi za udostępnienie mi banieczek do testów. To takie małe światełko w szarej codzienności :)

Pozdrawiam,
Aga

czwartek, 27 grudnia 2012

Masło się roztrzasło ;)



Witajcie po Świętach!

Mój brak aktywności na blogu w ostatnim czasie spowodowany był wyjazdem do mojego rodzinnego miasta (Łódź!) na Święta. Ale jestem już z powrotem i z przyjemnością powrócę do blogowania :)

Prezentami chwalić się nie będę, gdyż nie było wśród nich żadnych produktów kosmetycznych ;) 

Dziś słów kilka o maśle. Ale nie o takim zwykłym do smarowania kanapek, tylko o maśle do ust, które zawojowało blogosferę. Zapewne domyślacie się już , o jaki produkt chodzi? Tak, tak! Chodzi o masło do ust od Nivei. Trochę wahałam się przy zakupie z racji średniej sympatii do szminek ochronnych tej firmy. Ale ostatecznie przekonała mnie wizja cudownego zapachu wanilii i orzechów makadamia. Masełko zakupiłam w Superpharm w promocyjnej cenie 7,99 zł (regularna cena to chyba 10,99 zł).



Opakowanie: produkt zamknięty jest w aluminiowym (?), estetycznie wykonanym pudełeczku, mieszczącym w sobie 16,7 g produktu. Otwiera się dość łatwo, chociaż przy „nakremowanych” dłoniach może być lekki kłopot. Samo pudełeczko jest dość płytkie, lecz szerokie, dzięki czemu nie trzeba bardzo w nim grzebać – opuszkiem palca można łatwo nabrać odpowiednią ilość produktu. Osoby o długich paznokciach mogą jednak trochę narzekać! ;) Oczywiście pozostaje także kwestia higieny. Stylistyka opakowania jest całkiem przyjemna. W mojej wersji zapachowej dominują brązy i beże.

Wygląd i konsystencja: w pudełeczku masło ma kolor biały, na ustach jest zupełnie niewidoczne, nadaje tylko leciutki połysk. Konsystencja jest wybitnie „masełkowata” – miękka, mazista. Miałam okazję używać masła ostatnio podczas silniejszych mrozów i okazuje się, że nie zastyga na kamień i można je łatwo wydobyć z pudełka. Rozsmarowuje się bezproblemowo – przyjemnie sunie po ustach zostawiając na nich ochronną warstwę.

Zapach: nie ukrywam, że kupiłam masło właściwie tylko dla zapachu ;) Nie zawiodłam się. Pachnie obłędnie! Jak dla mnie jest to połączenie zapachów waniliowych ciastek, czekolady i innych słodkości. Niestety nie utrzymuje się długo na ustach.

Wydajność: wszystko zależy od częstotliwości używania. Ja używam go kilka razy dziennie i wydaje mi się, że nie będzie to rekordzista pod względem wydajności.




Co obiecuje producent?
Zapewnia codzienną pielęgnację i ochronę przed pękaniem wrażliwej skóry ust. Jego natłuszczająca konsystencja zapewnia ochronę przed słońcem, mrozem i wiatrem. Nawilżająca formuła z Hydra IQ zawierająca masło shea i olejek z migdałów zapewnia intensywne nawilżenie i długotrwałą pielęgnację.
Dostępne cztery wersje zapachowe (masła mają identyczny skład, różnią się tylko aromatem):
- malina,
- wanilia i makadamia,
- karmel,
- Original (wersja bezzapachowa)
(opis pochodzi z Wizażu)

Skład:
Cera Microcristallina, Paraffinum Liquidum, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Aqua, Glycerin, Glyceryl Glucoside, BHT, Aroma, CI 77891, CI 77492

Moja opinia:

Jak już wcześniej wspominałam ostatnimi czasy leciutko zraziłam się do Nivei i ich produktów do pielęgnacji ust. Sztyft ochronny moim zdaniem jest gorszej jakości, niż kiedyś. Dlatego też do masła podeszłam z pewną nieufnością. Ale zakupu dokonałam i klamka zapadła ;) Jako że używam jeszcze Carmexu w tubce, masło miało poczekać na swoją kolej. Kolej ta nadeszła dość szybko, a to z racji tego, że moje kocie łobuzy posiały mi gdzieś Carmex (lubią mi zrucać różne rzeczy z szafek i wpychać je pod meble…), więc musiałam skorzystać z Nivei. Tak na marginesie, to Carmex się odnalazł po trzech dniach pod narzutą leżącą na kanapie, a ja, jak głupia, czołgałam się po podłodze zaglądając pod wszystkie meble ;)
Na początek masło zachwyciło mnie zapachem. Przesłodki, kojarzący się z łakociami, które uwielbiam ;) Poza tym przyjemna konsystencja i delikatny połysk na ustach. Wszystko to sprawiło, że człowiek ma ochotę wciąż i wciąż się nim smarować. Ale, jak same wiecie, nie ma ideałów na tym świecie. Usta są pielęgnowane całkiem dobrze, o wiele lepiej niż w przypadku sztyftu. Czuć, że jest na nich ochronna i pielęgnująca warstwa, są miękkie i nawilżone. Ale nie wiedzieć czemu masło nie chce mi współpracować z błyszczykami, które ciężko się na nim rozsmarowują i szybciej warzą. Widocznie taki jego urok…
Na plus zaliczę mu dostępność, cenę i całkiem przyjemny skład (olejki i masło shea). Minusem może być dla niektórych sposób aplikacji i kwestia higieny z tym związana. Dla mnie nie stanowi to problemu. 

Podsumowując: całkiem fajny produkt, ale nadal będę szukała swojego ideału ;)

A wy macie to masełko? Jakie są wasze wrażenia z użytkowania? Bardzo chętnie poznam waszą opinię!

Pozdrawiam,
Aga

sobota, 22 grudnia 2012

Mydło borowinowe do odnowy biologicznej od Tołpy, czyli testuję z Maliną!



Hej!

Dziś część druga wielkich malinowych testów. Tym razem przedstawiam wam mydełko borowinowe do odnowy biologicznej firmy Tołpa. Otrzymałam je od Malinki w ramach uczestnictwa w Malinowym Klubie



Mydełko widziałam w Rossmannie za 8,99 zł.
A oto i bohater dzisiejszego posta:



Opakowanie: mydło zapakowane jest w estetyczny kartonik, który nadaje się do recyklingu. Na opakowaniu znajdziemy wiele przydatnych i ciekawych informacji. Całość utrzymana jest w tonacji brązowo-fioletowej.

Wygląd i konsystencja: mydło ma postać średnio grubej, kwadratowej kostki (100g) w kolorze brązowym. Gdy wzięłam je pod światło, skojarzył mi się z bursztynem :) Dodatkowo na kostce są fajne wytłoczenia ;) 

Zapach: zdecydowanie ziołowy z przewagą lawendy. Bardzo przyjemny (oczywiście zależy co kto lubi) i delikatny zapach. Przez krótki czas utrzymuje się na skórze.

Wydajność: na chwilę obecną ciężko mi ocenić, na jak długo wystarczy.



Od producenta:

nasz kosmetyk spa

poprawia samopoczucie i zapewnia naturalną odnowę biologiczną. Oczyszcza
i regeneruje skórę, nie naruszając bariery ochronnej. Przywraca równowagę, harmonizuje i łagodzi napięcie. Wspomaga eliminację toksyn. Wygładza i nawilża skórę.

małe wielkie składniki

borowina tołpa.®, oliwa z oliwek, gliceryna, naturalne olejki eteryczne z drzewa różanego, ylang-ylang, szałwii i bergamotki

 0%

sztucznych barwników
konserwantów
PEG – ów
SLS - u
silikonów
oleju parafinowego

 tak

naturalny kolor
roślinne składniki aktywne
naturalne olejki eteryczne
fizjologiczne pH
opakowanie bezpieczne dla środowiska – poddawane recyklingowi




Skład:

Sodium Palmate, Sodium Palm Kernelate, Aqua, Glycerin, Peal Extract, Sodium Cocoyl Isethionate, Palm Acid, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Oil, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange), Leaf Oil, Olea Europaea Oil, Polyguaternium-7, Salvia Sclarea (Clary) Oil, Sodium Chloride, Palm Kernel Acid, Tetrasodium EDTA, Tetrasodium Etidronate, Linalool, Citronellol, Geraniol, Limonene.

Moja opinia: 


Bardzo byłam ciekawa tego mydła. Już przez kartonowe opakowanie dochodził do mnie zapach lawendy, który bardzo lubię. Sama kostka jest jak dla mnie dość nietypowa, bo kwadratowa, półprzezroczysta i brązowa. Wzięta pod światło trochę przypomina mi bursztyn ;) Jeśli chodzi o działanie, to testowałam je na skórze rąk i całego ciała. Nie odważyłam się na mycie nim twarzy. Mydełko ładnie się pieni, dobrze oczyszcza skórę, ale trochę wysusza. Konieczne jest użycie balsamu lub kremu do rąk. Doznania zapachowe są naprawdę świetne, ale wysuszanie dyskwalifikuje mydło jako produkt do mycia ciała. Skład jest bardzo przyjazny. Mimo to uważam, że cena jest dość wygórowana. Jeśli mydełko byłoby tak samo przyjazne dla skóry jak krem-mus, o którym pisałam niedawno, skusiłabym się na jego kupno. Niestety wysusza, więc w moim przypadku nada się tylko do codziennego mycia rąk. I jeszcze jedno. Nie wiem, czy któraś z was tak miała, ale u mnie to mydło strasznie przykleja się do mydelniczki! Muszę włożyć trochę siły, żeby je odlepić;)


I na koniec stwierdzenie z opakowania, z którym zgadzam się w zupełności: czy to nie paradoksalne, że coraz szybsze tempo naszego życia sprawia, że pracując bardzo często siedzimy w tym samym miejscu przez wiele godzin?


Dziękuję Malince za zaufanie i udostępnienie mydełka do testów :)


Pozdrawiam,

Aga

piątek, 21 grudnia 2012

Pokrzywa wiecznie żywa ;)



Hej!

Dzisiaj post włosowy. A konkretnie szamponowy. Cały czas poszukuję szamponu, który wydłużyłby świeżość moich włosów. Testuję i sprawdzam, męcząc wciąż moje biedne włosięta. Tym razem na tapecie ląduje szampon do włosów przetłuszczających się z pokrzywą od Barwy. Kupiłam go w hipermarkecie Real za 3,5 zł (patrzcie na najniższą półkę;)). 



Opakowanie: plastikowa, przezroczysta butla o pojemności 250 ml. Zamknięcie stanowi zielona zakrętka. Otwór, przez który wylewamy szampon jest jak dla mnie zbyt duży, przez co dozowanie może być utrudnione. Stylistyka bardzo prosta, dominuje kolor zielony.



Wygląd i konsystencja: szampon ma intensywnie zielony kolor i jest rzadki. Dla mnie zbyt rzadki, ponieważ przecieka mi przez palce zanim zdążę go nałożyć na włosy. Można też nalać porcję do zakrętki i wylać na włosy, ale wolę jednak metodę „ręczną”. 

Zapach: bardzo bardzo przyjemnie ziołowy. Kojarzy mi się z pokrzywowymi szamponami z dzieciństwa. Zapach przez jakiś czas utrzymuje się na włosach!
 
Wydajność: niestety bardzo przeciętna z racji swojej konsystencji. Bardzo szybko ubywa go z butelki. 

Informacje od producenta:


Skład:
Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, Cocamide DEA, PEG-75 Lanolin, Sodium Chloride, Cocamidopropylamine Oxide, Hydrolyzed Keratin, Propylene Glycol, Urtica Dioica Extract, Citric Acid, Parfum, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Benzyl Salicylate, CI 19140, CI 42080, CI 15985

Moja opinia:

Największym plusem tego szamponu jest bardzo dobre oczyszczanie. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Włosy są tak czyste, że aż skrzypią ;) Rozczesywanie ich bez odżywki to niemalże włosowe samobójstwo, ponieważ szampon ten okrutnie plącze włosy. Odżywka jest konieczna. Włosy są oczyszczone, lekkie, puszyste i lepiej się układają. Niestety, w moim przypadku Barwa nie spełnia podstawowego zadania, jakim jest przedłużanie świeżości włosów. Muszę je myć codziennie a najmarniej co drugi dzień. Na plus mogę mu zaliczyć: dobre oczyszczanie, cenę, zapach i to, że nie podrażnił skóry głowy. Natomiast na minus: niespełnianie podstawowego zadania, plątanie włosów i wydajność.

Podsumowując: dobrze oczyszczający przeciętniak. Bez żalu poszukam jakiegoś następcy. A nuż okaże się ideałem? ;)

Znacie jakiś skuteczny szampon do włosów przetłuszczających się?

Pozdrawiam,
Aga